Spośród wielu potencjalnych zagadnień na szybko wybrałem temat medytacji. Mam wrażenie, że potrafiłbym uzyskać naprawdę wiele wpisów. Wszak ciągle czegoś doświadczam, dużo też czytam. Wartościowa wydaje mi się teoria psychiatryczna o metabolizmie informacyjnym. Źle dzieje się, gdy wiedzy nie używamy, a informacji w przetworzonej formie nie przekazujemy dalej. Można łatwo zapchać umysł, co pogorszy jego funkcjonowanie. Informacyjny bufor zostanie przepełniony.
Medytacją zajmuję się połowę swojego życia. Od samego momentu gdy życie zaczęło przypominać sen, najwyższym pragnieniem okazało się właśnie duchowe przebudzenie. Interesowałem się trochę wschodnimi religiami i zastąpienie wątpliwego zbawienia oświeceniem, okazywało się najlepszą decyzją. W religioznawstwie nazywa się te dwie rzeczy eschatologią. Niestety sama myśl o domniemanej cudowności stanu przebudzenia, spowodowała, że wszystko zatrzymywało się na sferze marzeń i dziecinnych jeszcze fantazji. Sytuacja zmieniła się w 2011 roku, gdy ostatecznie rozpoznałem myśli jako iluzje. Zanegowałem chrześcijaństwo jako dziejowe kłamstwo, przechodząc w swoją wersję new age. Tak na prawdę każdy powinien mieć własną wersję new age, nie tylko garstka. Inaczej znaczyłoby to, że ktoś przestał myśleć samodzielnie i uzależnił się od guru, stając się ślepym wyznawcą. Tylko zmasowane wysiłki poznawcze ludzkości mogą uratować świat od mroków niewiedzy i fałszu. Nie można kłaść tego na barki kilku wybitniejszych jednostek. Od kiedy natura myśli została rozpoznana, automatycznie zacząłem żyć w teraźniejszości. W pewnym sensie dotarłem na metę. Nie czekałem na szczególny moment, który nada mojemu życiu znaczenie. Cel i sens życia istnieją tylko w czasie. Jeśli zanegujesz psychologiczny czas, życie traci również wspomniane przed chwilą wartości.
Ciągle było mi mało. Przełom roku 2011 okazał się niewystarczający. Obietnica samozbawienia i niebiańskiego stanu umysłu, nadal silnie mąciła moim racjonalizmem i zdrowym rozsądkiem. Od tej pory zacząłem medytować na poważnie. Za nauczycieli wybrałem sobie E. Tollego, J. Kabat-Zinna i Allana Wattsa. Tak na prawdę nie ma tu wiele do tłumaczenia. Absurdem byłyby skomplikowane nauki zapełniające biblioteczkę, mające za zadanie wytłumaczyć jak wygląda stan w którym się nie myśli. Ten absurd niestety przyjął realną formę pod postacią tradycyjnych religi, np. buddyzmu.
Ostatecznie uformował się pewien kanon.
-Allan Watts: jedyny mądry człowiek
-Eckhart Tolle: jedyny oświecony człowiek
Żartem jest z mojej strony ten zapis, przypominający hinduistyczną wyliczankę świętych istot i ich przymiotów. Jak widać moja wiara w świat i ludzkość jest znikoma. Poczucie, że w zasadzie cała planeta zapełniona jest pogrążonymi w mroku głupcami, nie napawa optymizmem. Wychodzę z domu na ulicę i uświadamiam sobie, że mam niestety rację.
Przez ostatnie 13 lat medytacja ewoluowała, zawsze jednak oscylowała wokół kilku niezmiennych punktów. Niespokojny umysł wciąż próbował karmić mnie swoimi bezcennymi radami, stąd powstała pewna nauka. Część tych wniosków jest moja, część to przyjęte z zaufaniem twierdzenia teoretyków.
Medytacja wciąż pozostaje dla mnie tematem otwartym i nieukończonym. Zdałem się na rachunek prawdopodobieństwa, podobnie jak kiedyś B. Pascal. Może nadal nie osiągnąłem mistycznego stanu spełnienia, który niweluje cierpienie, ale postanowiłem, że nadal będę codziennie medytował przez około pół godziny. Nie tracę nic, a zyskać mogę tak wiele.
Na zakończenie zrzut ekranu z zakupionej dość dawno multimedialnej encyklopedii religi z wydawnictwa PWN. Jest to wydanie trudne do zdobycia, więc z dumą umieszczam ten kiepsko interpolowany plik .png. Przynajmniej dało się uniknąć stratnej kompresji. Jakość danych na zawsze w moim sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz